Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przestałem być niewolnikiem

Daniel Weimer
Rozmowa z Dawidem Janczykiem, wychowankiem Sandecji, pięciokrotnym reprezentantem Polski, obecnie piłkarzem Piasta Gliwice

- Witamy na powrót w polskiej ekstraklasie. Ile to czasu minęło od ostatniego Pańskiego występu w rodzimej najwyższej klasie rozgrywkowej?
- Nie czas się liczy, do przeszłości staram się nie wracać. Odnotujmy więc, że moim ostatnim polskim klubem była Korona Kielce.
- Nie warszawska Legia, do której powrócił Pan po wygaśnięciu kontraktu z CSKA?
- Owszem, trenowałem wraz z rezerwami tego klubu, zrzuciłem sporo zbędnych kilogramów, ale wokół mnie narobiło się sporo szumu. A ja potrzebowałem spokoju. Stąd postanowienie o wyjeździe ze stolicy. Od początku tego roku miałem wolna rękę, sam decydowałem o wyborze nowego klubu. Szczerze mówiąc, spadł mi kamień z serca. Do tego czasu czułem się bowiem trochę jako niewolnik moskiewskiego klubu. Po prostu nie mogłem normalnie wykonywać swego zawodu. Grałem tylko tam, gdzie mnie z Rosji kierowano.
- Między innymi w irlandzkiej II lidze?
- Grać w niej nie grałem, ale owszem, musiałem pojechać na testy do położonego w pobliżu Belfastu Limerick.
- Reprezentant Polski sprawdzany w irlandzkim drugoligowcu. Nie brzmi to najlepiej...
- Wiem, ale cóż mogłem na to poradzić? Wraz z pewnym Ukraińcem, też zawodnikiem CSKA, dostaliśmy prikaz. Nie było wyjścia, trzeba było jechać. Ale dlaczego wciąż pytacie mnie głównie o te epizody, bo to były epizody, nawet nie rozdziały w mojej karierze, które chwały mi nie przynoszą? Dlaczego nikt nie pamięta na przykład o występach w belgijskiej Jupiler League?
- Ależ pamięta, tego przecież nie da się wykreślić. Grał Pan zatem w CSKA Moskwa, a przechodząc do tego klubu ustanowił Pan ówczesny transferowy rekord Polski, bo sprzedano pana za 4,2 miliona EURO, w Lokeren, Germinalu Beerschot, ukraińskiej Oleksandrii. W którym z tych klubów czuł się pan najlepiej?
- Zdecydowanie w Lokeren. W każdym meczu wybiegałem w podstawowym składzie, strzelałem mnóstwo bramek.
- W klubie tym wciąż pamiętano o występujących wcześniej w nim Polakach? O Włodzimierzu Lubańskim, Grzegorzu Lato?
- Oczywiście, że pamiętali i jestem przekonany, że wciąż pamiętają. Pan Lubański prowadził nawet ze mną indywidualne treningi. Wiele na nich skorzystałem.
- A CSKA? Był pan przecież wielką nadzieją tego rosyjskiego giganta...
- Początkowo szło mi nawet nieźle. Później jednak, przyznaję, zagubiłem się w moskiewskim molochu. Wie pan, pokusy młodości, brak doświadczenia, naiwność. Wdałem się w nieodpowiednie towarzystwo. Ciąg dalszy jest panu znany: wypożyczenie do klubów w Belgii. Tam odżyłem, ustabilizowałem się życiowo, w Antwerpii urodziła mi się córeczka Wiktoria. Nawiasem mówiąc, teraz nie może się już doczekać braciszka lub siostrzyczki.
- Grając w Belgii powołany został Pan przez Pawła Janasa do reprezentacji Polski. Selekcjoner przyznał, że miał pana zabrać na Mundial do Niemiec.
- A mi przyplątała się paskudna kontuzja. Przeklinałem los, nie bardzo potrafiłem sobie samemu wytłumaczyć, dlaczego akurat mnie trzymają się takie nieszczęścia.
- Reprezentacyjną szansę otrzymał pan też od kolejnego trenera reprezentacji Leo Beenhakkera. Chyba nie w pełni pan z niej skorzystał.
- Ocenę pozostawiam fachowcom. Pięciu występów w biało-czerwonym kostiumie nikt mi już jednak nie odbierze.
- Co działo się z panem po powrocie z Ukrainy, z tamtejszej Oleksandrii?
- A co miało się dziać? Normalnie żyłem, trenowałem indywidualnie, czekając na wygaśnięcie kontraktu z CSKA i szlag mnie trafiał, że nie mogę przypomnieć się polskim kibicom.
- I z tej frustracji zaczął zaglądać pan do kieliszka?
- Wie pan co? Szczerze mam dość podobnych insynuacji. Przyznaję, że nie jestem abstynentem, ale te powielane przez media oszczerstwa o moich pijaństwach są naprawdę przesadzone. Popełniłem błąd, że nie zareagowałem na nie ostrzej. Gdybym wytoczył jeden, drugi proces prasowy, to pewnie te wyssane z palca oskarżenia by się skończyły. Powtarzam: czasem lubię strzelić jednego, co nie znaczy, że jestem alkoholikiem, albo że miałem z tym alkoholem poważniejszy problem. Jak było naprawdę, wiedzą tylko bliscy mi ludzie. Żona Dominika, przyjaciele.
- Prasa pisała, że skumał się pan z synem jednego z byłych trenerów reprezentacji Polski.
- Co to znaczy „skumał się”? Syn trenera Janusza Wójcika jest moim dawnym kolegą. Pomagał mi wprowadzić się do zespołu Legii, kiedy przychodziłem do niej z Sandecji. Do dzisiaj pozostajemy przyjaciółmi. Zawsze mogę na niego liczyć. I tyle. Inna sprawa, że za często i za blisko kręcili się koło mnie także ludzie, nie tylko z Polski, których powinienem był z miejsca odtrącić. Tacy, którzy myśleli tylko o zarobieniu na mnie forsy. Zdobywali tę „kasę” i znikali. A ja musiałem się ze wszystkiego tłumaczyć.
- Czy to prawda, że gdy tkwił pan jeszcze w zawieszeniu, rękę do pana wyciągnął senator Stanisław Kogut, proponując mu grę w rządzonym przez siebie I-ligowym jeszcze wówczas Kolejarzu Stróże?
- O inicjatywie senatora dowiedziałem się z prasy. Ani pan Kogut, ani żaden jego reprezentant nigdy się ze mną nie kontaktowali. Nawet telefonicznie. Ale nie mogę naturalnie podważyć dobrych chęci parlamentarzysty.
- Nie było więc oferty z Kolejarza, pojawiła się za to propozycja z Piasta. Co przesądziło o tym, że zdecydował się pan ją przyjąć?
- Nie co, lecz kto. Od pewnego czasu bardzo pomagają mi panowie Rafał Zych i Jan Kobyłecki. Pierwszy to biznesmen z Warszawy, który lubuje się w charytatywnych akcjach, zaś drugi był kiedyś znanym działaczem PZPN. Spotkaliśmy się we trójkę na początku roku, powstał plan stworzenia nowego Dawida Janczyka. Przeszedłem do Piasta i wszystko wskazuje na to, że to była właściwa decyzja.
- Miejsca w podstawowym składzie jakoś nie może pan sobie jednak wywalczyć...
- Spokojnie, nie od razu Kraków zbudowano. Akurat w ataku zaistniała w Piaście spora konkurencja. To dobrze, lubię dochodzić do celu po walce.
- Trenerem gliwiczan jest Hiszpanem Angel Perez Garcia, a rywalizujący z panem w ataku Ruben Jurado to jego rodak. Nie jest przez szkoleniowca faworyzowany?
- Nie, o zestawieniu drużyny decydują głównie względy czysto sportowe. Chociaż uważam, że dostaję zbyt mało szans na udowodnienie swej przydatności do zespołu. A przecież dwie bramki zdobyte w meczu o Puchar Polski z GKS Bełchatów o czymś świadczą. Ale nie narzekam, zaciskam zęby i, mówiąc po chłopsku, zapieprzam na treningach jak bury osioł. Moje pierwsze sportowe marzenia szybko, może za szybko się spełniły. Teraz postawiłem przed sobą nowe cele. Pierwszym krokiem jest wywalczenie stałego miejsca w ataku Piasta. Nie będzie to łatwe, zwłaszcza że w życiowej formie znajduje się Kamil Wilczek, a wkrótce na boisko powróci leczący kontuzję Wojtek Kędziora.
- Później przyjdzie czas na powrót do kadry?
- Nie przesadza pan? Owszem, spotkałem się niedawno z trenerem Adamem Nawałką, który życzył mi wszystkiego najlepszego. Była to jednak bardzo luźna rozmowa. Co nie znaczy, że odpuszczam. Wciąż mam przed oczami obraz, jak ponownie przymierzam koszulkę z orłem na piersiach.
- Interesuje się pan jeszcze losami Sandecji? Wszak kilku jej graczy przecierało panu drogę do Piasta. Słowak Rudolf Urban, Damian Zbozień, Bartosz Szeliga...
- Sandecja nadal jest mi bardzo bliska, śledzę jej wyniki w I lidze. Często bywam ostatnio w Nowym Sączu. Staram się jednak nie rzucać ludziom w oczy. Przynajmniej do czasu, gdy szum wokół Dawida Janczyka ucichnie.
ROZMAWIAŁ: DANIEL WEIMER

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na brzesko.naszemiasto.pl Nasze Miasto