Mateusz Kowalski: Wisła Kraków ponosi drużynową odpowiedzialność za mecz ze Śląskiem

Remis w spotkaniu ze Śląskiem na pewno można traktować jako sporego kalibru niespodziankę. Bo chyba tylko nieliczni przypuszczali, że, po pierwsze, nie wygracie, a po drugie, zaprezentujecie się tak bezbarwnie...
I kibice, i my liczyliśmy na zwycięstwo. Po prostu myśleliśmy, że wreszcie uda się powitać ten nowy stadion efektowną wygraną. Niestety, nic z tego nie wyszło. Wynik jest słaby, nie mogący zadowolić. Nasza gra również była słaba. Dlatego trudno mi się cieszyć na przykład z tego, że zagraliśmy "na zero z tyłu", czyli nie straciliśmy bramki. Niby obrona wywiązała się z zadania, ale zawiedliśmy jako drużyna, nie wygraliśmy i niestety, to jest teraz najważniejsze.

Przez większość meczu odnosiło się wrażenie, że Wisła nie ma żadnego pomysłu na grę. Irytował też chaos wynikający z braku zrozumienia wśród zawodników. Skąd się to wszystko brało?
W pierwszych dwudziestu minutach śmiało mogliśmy Śląsk "ukłuć". Gdyby wtedy padła dla nas bramka, mecz wyglądałby inaczej. Tak się nie stało i dalej mecz potoczył się dalej - jak to zwykle bywa w takich przypadkach. Śląsk skupił się na defensywie, a nam z minuty na minutę grało się coraz trudniej w akcjach ofensywnych. Wiadomo przecież, że łatwiej jest się bronić, niż atakować, kiedy nie ma zbyt wiele miejsca na konstruowanie akcji.

Wisła zaliczyła już czwarty mecz bez zwycięstwa. Coraz trudniej o optymizm...
Niestety, to prawda... Remis ze Śląskiem nie jest żadnym sukcesem. Przecież rywal nie jest żadnym zespołem na fali, przed meczem z nami przegrał pięć razy z rzędu. Dla niego punkt zdobyty w Krakowie może być osiągnięciem, dla nas absolutnie nie. Natomiast na pewno nie jest tak, że nie rozumiemy, o co chodzi trenerowi, że nie wiemy, czego od nas wymaga. Wiemy, ale na boisku niewiele się udaje...

Rozmawiał Wojciech Batko